- Napisane przez Roberta Wingfielda Hayesa
- BBC News, Tajwan
„Co myślisz, gdybyśmy zaczęli wysyłać oficjalne delegacje do Honolulu na spotkania z przywódcami separatystów, którzy chcą niepodległości Hawajów od Stanów Zjednoczonych? Co byś zrobił, gdybyśmy zaczęli sprzedawać im broń?”
Może się to wydawać fałszywą równoważnością, ale jest to argument często stosowany przez legion chińskich fotelowych wojowników, którzy w mediach społecznościowych potępiają wszelkie wizyty urzędników rządu USA – zwłaszcza członków Kongresu USA – na Tajwanie. Chiny uważają samorządny Tajwan za separatystyczną prowincję, która ostatecznie znajdzie się pod kontrolą Pekinu, dlatego dla użytkowników mediów społecznościowych takie wizyty są niedopuszczalną prowokacją i ingerencją w wewnętrzne sprawy Chin.
Oczywiście takie wizyty – jak ta, którą złożył w tym tygodniu kongresman Mike Gallagher, przewodniczący komisji ds. Chin w Izbie Reprezentantów Stanów Zjednoczonych – są postrzegane zupełnie inaczej w Waszyngtonie i Tajpej, które postrzegają siebie jako odrębne od Chin kontynentalnych, posiadające własną konstytucję i demokratycznie wybrani przywódcy. .
Powstaje jednak pytanie: jaki jest ich cel? Czy są to autentyczne przejawy wsparcia, które pomagają odstraszyć Chiny – czy też są to akty propagandowe, które służą prowokacji Pekinu i utwierdzają w przekonaniu, że Waszyngton zamierza trwale oddzielić Tajwan?
Wizyty nie pozostają bez konsekwencji. Sposób, w jaki Stany Zjednoczone poradzą sobie ze swoimi stosunkami z Pekinem i Tajpej, w dużym stopniu wpłynie na ustalenie, czy obecny napięty impas w Cieśninie Tajwańskiej pozostanie nienaruszony, czy też się pogorszy.
„Przybyliśmy tutaj, aby potwierdzić wsparcie USA dla Tajwanu i wyrazić solidarność w naszym wspólnym zaangażowaniu na rzecz wartości demokratycznych” – powiedzieli kongresmani Ami Bera i Mario Diaz-Balart na zakończenie swojej podróży tutaj w styczniu. Jako pierwsi udali się z pielgrzymką do Tajpej po wyborach prezydenckich 13 stycznia.
Trendowi temu zdecydowanie sprzyja obecna prezydent Tajwanu Tsai Ing-wen i nie wydaje się, aby strona amerykańska go zniechęciła. Rzeczywiście, prezydent Joe Biden jak dotąd najgłośniej ze wszystkich amerykańskich przywódców opowiadał się za obroną Tajwanu – aczkolwiek nadal był wierny amerykańskiej polityce jednych Chin.
„To ważne” – mówi J. Michael Cole, były oficer kanadyjskiego wywiadu i były doradca prezydenta Tsai. „Stany Zjednoczone powtarzają, że mamy zdecydowane zobowiązania wobec Tajwanu. Jednak w tej praktyce potrzebny jest element publiczny. To właśnie niepokoi Pekin i dlatego dziennikarze o tym piszą”.
„Mamy badania, które pokazują, że wizyty na wysokim szczeblu zwiększają zaufanie ludzi do stosunków USA–Tajwan” – mówi Chen Fangyu, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Soochow w Tajpej.
Wyjaśnia, że takie wizyty sprzyjają bardziej przyjaznemu podejściu do Ameryki ze strony tych, którzy pozostają sceptyczni co do tego, czy Stany Zjednoczone rzeczywiście wezmą udział, gdyby Tajwan został zaatakowany przez Chiny. Są jednak tutaj inni, którzy przyswoili sobie teorie spiskowe, z których wiele ma swój początek w Cieśninie Tajwańskiej, które mówią, że Ameryka popycha Tajpej na ścieżkę wojny z Chinami, tak jak twierdzili teoretycy spisku w przypadku wojny Ukrainy z Rosją.
Tymczasem amerykańscy kongresmani i kobiety mają swoje własne powody, nie zawsze bezinteresowne, aby tu przyjechać. Pielgrzymki do Tajpej w coraz większym stopniu stają się dla prawicowców sposobem na ugruntowanie swoich antychińskich mandatów przed wyborcami w kraju – chociaż obecnie lewica wydaje się chętna do udowodnienia swojego twardego stanowiska w stosunku do Pekinu.
Coraz częstsze powtarzanie i bezwstydna propaganda pokazują, jak wiele zmieniło się między Waszyngtonem a Pekinem.
„Przed 2016 rokiem ludzie uważali, że wizyty tutaj powinny być proste” – mówi Chen Fangyu. „Chcieli uniknąć rozgniewania Chin. Ale teraz coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że niezależnie od tego, co zrobią, rozgniewają Chiny. „
Stosunki Tajwanu z Kongresem USA są głębokie i długotrwałe. Kiedy w 1979 roku prezydent Jimmy Carter zerwał stosunki z Tajpej i uznał Pekin, to Kongres USA zmusił go do podpisania ustawy o stosunkach z Tajwanem. Akt ten do dziś wspiera stosunki z Tajpej. Wyraźnie zobowiązuje Stany Zjednoczone do zdecydowanego przeciwstawienia się wszelkim próbom zmiany status quo w Cieśninie Tajwańskiej oraz do zapewnienia Tajwanowi wystarczającej broni do obrony przed Chinami.
W latach 70. na Tajwanie panowała dyktatura wojskowa. Jej sojusznikami w Stanach Zjednoczonych byli Republikanie. Zimna wojna była nadal bardzo zimna, a wyspy były postrzegane jako bastion przeciwko komunizmowi. Dziś antykomunizm może nadal odgrywać niewielką rolę. Ale jeszcze ważniejsza jest solidarność z inną demokracją. Tajwan nie jest już problemem Partii Republikańskiej. W następstwie takich wydarzeń jak wojny handlowe Trumpa, kontrowersje wokół pochodzenia Covida i wykrycie balonów szpiegowskich w USA, poparcie dla Tajwanu wśród Amerykanów rozprzestrzenia się obecnie po obu stronach.
Ponadto Stany Zjednoczone mają także ważne interesy związane z bezpieczeństwem narodowym i gospodarką powiązane z Tajwanem – zwłaszcza handel półprzewodnikami.
Wszystko to oznacza, że w odróżnieniu od tego, co wydarzyło się na Ukrainie, w Kongresie nie ma głosów żądających odcięcia przez Stany Zjednoczone wsparcia militarnego dla Tajwanu. Jeśli już, to jest odwrotnie.
Ale to pytanie pozostaje. Czy wizyty przynoszą więcej szkody niż pożytku? Kiedy Nancy Pelosi przybyła tu latem 2022 r., Pekin odpowiedział, wystrzeliwując po raz pierwszy rakiety balistyczne nad szczytem wyspy, w tym nad stolicą Tajpej. Badania opinii publicznej przeprowadzone po wizycie wykazały, że większość obecnych tutaj uważa, że wizyta zaszkodziła bezpieczeństwu Tajwanu.
W dzisiejszych czasach dość często słyszy się, jak specjaliści zajmujący się badaniami tajwańskimi cytują stare powiedzenie prezydenta Theodore'a Roosevelta: „Mów cicho i noś duży kij”. J. Michael Cole twierdzi, że dokładnie to robią Stany Zjednoczone i Tajwan. Mówi, że wizyty Kongresu USA mogą być symboliczne, ale stanowią dobry wizerunek Tajpej i członków Kongresu. Z wyjątkiem wizyty Pelosi, te sprawy również nie mieszczą się w granicach tego, co naprawdę niepokoi Pekin.
Ale, jak mówi J. Michael Cole, co te wizyty tak naprawdę oznaczają dla stosunków USA–Tajwan? W końcu „naprawdę istotny aspekt… jak wzmożona wymiana zdań na wysokim szczeblu w sprawach takich jak wywiad czy obrona, nie trafia do wiadomości”.
„To konstruktywne” – kontynuuje. „Stany Zjednoczone są zdecydowane nie ujawniać tych informacji przez rząd Tajwanu”.