Ward, mój mąż, z którym żyłem od 56 lat, zmarł niespodziewanie trzy lata temu, a ja wciąż płaczę, gdy przywołuje tak cenne wspomnienie, jak jego radosne dźwięki maestro. Albo zdobycie sezonowej broszury baletowej Kennedy Center, w której Ward miałby zaznaczyć co najmniej sześć tańców, które chciał, żebyśmy obejrzeli. Albo stanie przy stole w kuchni i próbowanie różnych jogurtów. Ward i ja uznalibyśmy to za wspaniałą degustację wina i oświadczyliśmy: „Znaleźliśmy alpejską trawę”.
Głupi. Śmieszny. Ale fajnie razem.
Jak często mam ochotę zwinąć się w jego objęciach, boli mnie tęsknota. Wtedy czuję się samotny.
Nigdy nie myślałam, że można tęsknić za kimś tak bardzo, że nie można unieść tego ciężaru ani chwili dłużej. Co robisz, gdy nic nie możesz zrobić?
Daj spokój, prawie bez wyjątku nawet ludzie, którzy stracili współmałżonka 15 czy 20 lat temu, mówią mi: bierz to raz dziennie; Radź sobie z problemami każdego dnia, gdy się pojawią; Nie martw się o przyszłość; Nie spodziewaj się, że wszystko zmieni się z dnia na dzień.
To trudne, ale to jedyne, co możemy zrobić.
Na początku, kiedy mój smutek stał się nie do zniesienia, krzyczałam. Jak zew wariata. Wypłukałem to.
Tłumiłam łkanie w poduszkę męża, w której nadal unosił się zapach balsamu do golenia. Stało się to bez ostrzeżenia dwa lub trzy razy w miesiącu po śmierci Warda.
Pierwsza erupcja była opóźnionym szokiem. Stało się to w noc, w której Ward zmarł na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc. Byłam przy nim i pogłaskałam go po policzku. Jego oddech szeptał tak cicho, że nie wiedziałam, że ustał, i miałam suche oczy. Nie płakałam nawet wtedy, gdy upadł głową, niemal na niewidzialną stronę. Prawdę mówiąc, pamiętam, że się śmiałem, ponieważ jego poza przypomniała mi wątłą, delikatną postawę rzeźby Michała Anioła, Peety.
Nie płakałam, kiedy w środku nocy wychodziłam ze szpitala; Trzymałem emocje na wodzy, prawie odrętwiały, i zmusiłem się do skoncentrowania się na prowadzeniu. Od lat nie prowadziłem nocą.
Trzęsłam się, gdy szłam cichymi, zacienionymi korytarzami mojej społeczności emerytów. U drzwi mojego mieszkania moje drżenie nasiliło się. Nagle całe moje ciało gwałtownie się zatrzęsło. Przez chwilę trzymałam się klamki, żeby się podeprzeć, a potem, jak tylko mogłam, potykając się, przeszłam przez oświetlone księżycem mieszkanie do sypialni Warda. Rzuciłem się twarzą w dół na jego łóżko. Ściskałam jego poduszkę, otwierając i zamykając palce, jakbym chciała wcisnąć jego esencję w skórę moich policzków.
Wtedy krzyknąłem. Krzyczałam i płakałam, skandując w kółko imię Warda, rozdarta z wyczerpania, z gorączką i potem, spałam wśród postrzępionych tkanek nasiąkniętych łzami i śliną.
Wdowieństwo to ciężka praca
Następnego ranka, blada i wyczerpana, rozpoczęłam żmudne zadanie wdowieństwa, złego słowa, którego nigdy się nie nauczyłam. Nienawidzę, gdy nazywa się mnie wdową. Nienawidzę tego słowa. To jest trudne. Jest ciemno.
Przez kilka następnych tygodni znajdowałem się w zawieszeniu i niewiarygodnie pracowitym stanie. Dni mijały jak zamazana plama, gdy przeglądałam porozrzucane stosy dokumentów prawnych, co sprawiało, że żołądek ściskał mi się z niepokoju. Czasami przez długie, martwe minuty siedziałem zgarbiony na krześle, wpatrując się w ścianę.
Zrobiłem to wszystko, bo nie byłem gotowy. Nie jestem gotowy Nic. Ward i ja nigdy nie sprawdzaliśmy jego finansów i polis ubezpieczeniowych przed śmiercią. Na szczęście rok temu zaktualizowaliśmy nasz testament, a około 25 lat temu oboje wypełniliśmy zaliczkę, zwaną także testamentem życia. Dostaliśmy nasz od Marynarki Wojennej, kiedy Ward był w czynnej służbie. Podczas nabożeństw żałobnych formułowaliśmy nasze życzenia, na przykład jakich pieśni i czytań biblijnych chcemy oraz jak chcielibyśmy być zapamiętani.
Przyjaciele ostrzegali mnie, że będę przytłoczona pracą wdowieństwa, ale nie miałam pojęcia, że będę pracować od 8 do 10 godzin dziennie przez około sześć miesięcy, zanim obciążenie pracą zostanie zmniejszone do kilku godzin dziennie.
Prowadziłem notatnik z listą obowiązków ocalałych. Nie ma nic bardziej satysfakcjonującego niż narysowanie linii przez wykonane zadanie. I powoli grzebałem w papierach, po jednej wizycie w DMV i jednym telefonie do Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Marynarki Wojennej.
Ludzie mówili mi, że jestem „zbyt silna”. Powiedzieli dobrze, ale dla mnie było to niewłaściwe.
Smutek – i nieść
Starałam się zachować swój smutek tak prywatnie, jak to tylko możliwe. Ale moje współwdowy i wdowcy wiedzą, jak krzyczeć i płakać w poduszki. Mówili, że samotność nigdy nie mija.
Przyjaciel przełknął łzy, opowiadając mi, jak próbował powiedzieć umierającej żonie o nagrodzie fotograficznej, którą zdobył w tym tygodniu. Byłaby zachwycona, powiedział mi.
Zrozumiałem. Opiekując się podopiecznym, pracowałam nad powieścią opartą na dawno temu wycieczce do Chichen Itza w Meksyku. Poświęciłem mu tę książkę. Zaplanował każdy szczegół podróży i podobnie jak w mojej pracy, odczytał moje pismo i przedstawił cenne sugestie.
Mój pierwszy egzemplarz przyszedł pocztą dzień przed śmiercią Warda. Niczym fotograf chcący pochwalić się swoją nagrodą przed żoną, wyciągnąłem książkę Warda. Powieki zatrzepotały, ale chyba nie zrozumiał.
Wiele osób mówiło mi o konieczności komunikowania się z umierającymi bliskimi i radości z otrzymania odpowiedzi, niezależnie od tego, jak mała jest.
Ward nie odpowiedział na moją książkę, ale nigdy nie zapomnę, jak bezgłośnie wypowiedział moje imię, kiedy chwyciłem go za rękę, a ja poczułem miłość i wdzięczność, gdy próbował podążać za mną, szeptając mu do ucha Modlitwę Pańską. Poczułam pocieszenie, gdy nasz ksiądz odprawił dla podopiecznego ostatnie namaszczenie, które wzięło go w kochające ramiona Boga.
Jako chrześcijanin czuję, że ten rytuał przejścia dopełnił moje życie w okręgu. Mam nadzieję, że dla tych, którzy opłakują inne wiary i przekonania, w tym czasie będą również chwile pocieszenia. Myślę o tych, które straciły swoich bliskich z powodu koronaawirusa i brakuje im błogosławieństwa i pocieszenia, jakie miał przy sobie mój mąż, gdy umarł.
Często o nich myślę, gdy doskwiera mi nieopisana samotność. Wierzę, że ludzie również czują się w jakiś sposób „źle”, gdy wspominają, jak silni są, gdy wykonują normalne, niezbędne czynności życiowe.
Mam nadzieję, że nadal będą robić to, co ja próbowałem – i trochę krzyczeć, jeśli to pomoże.