Lato rozpoczęliśmy od wycieczki do Strefy Ciszy. Po miesiącu pracy zmianowej, nieuchwytnej dziecięcej gorączce i psiej biegunce mój mąż wynajął domek w Park stanowy Watoga, Wirginia Zachodnia, na wakacje. Jeździliśmy konno, wędkowaliśmy i pływaliśmy w jeziorze. Potem z naszymi dwoma małymi synami wędrowaliśmy szlakami przez Góry Allegheny.
Po przybyciu do parku zobaczyłem w telefonie wiadomość: Przyjaciel właśnie urodził córeczkę. Napisałem moje gratulacje. Po naciśnięciu wyślij otrzymałem powiadomienie: „Dostarczenie wiadomości nie powiodło się”.
– Och – powiedział od niechcenia mój mąż, idąc porośniętą drzewami główną drogą. – Tu nie ma sieci komórkowej. Właściwie to nielegalne.
Chociaż obszar wokół Watogi jest odizolowanym lasem, daleko mu do tego. Wręcz przeciwnie: usługa komórkowa została zablokowana ze względu na bliskość obszaru do obserwatorium Green Bank, gdzie znajduje się największy na świecie w pełni sterowalny teleskop.
W ogóle nie ma sygnału
Teleskop może wykrywać emisje radiowe z odległości lat świetlnych. Aby zapobiec ingerencji naszych ziemskich instrumentów w badania naukowe, rząd ogłosił obszar o powierzchni 13 000 mil kwadratowych – większość hrabstwa Pocahontas w Wirginii Zachodniej – otaczający teleskop jako National Radio Quiet Zone.
Moim pierwszym impulsem było oczywiście przeciągnięcie telefonu do Google, aby uzyskać więcej informacji. Zamiast tego poczułem dziwną potrzebę porozmawiania o tym z innymi ludźmi w parku.
Jedna osoba, która dorastała w okolicy, opisała nastoletnie hobby jeżdżenia na konkretne szczyty górskie, aby dotrzeć do wież komórkowych z sąsiednich hrabstw. Inny mówił o tym, jak wspaniale jest żyć w wolniejszym tempie i nie rozpraszać się.
Jak wiele osób, które mieszkają poza Cichą Strefą, zmagam się z moimi relacjami z urządzeniami. Próbowałem różnych sztuczek, aby ograniczyć konsumpcję: alerty dotyczące użytkowania, celowe „przeoczenie” i autocenzura.
Chociaż nie wstydziłbym się polegać na technologii, która w rzeczywistości znacznie ułatwiła i tak już trudne zadanie rodzicielskie, wydawało mi się, że wcześniej.
Nasza podróż do Strefy Ciszy przypomniała mi, jak wyglądałoby życie z większą uwagą.
Sprawił, że mój ojciec był lepszy
Kiedy weszliśmy do kabiny – czystej i rustykalnej z luksusem nowoczesnych udogodnień – była pora obiadowa. Kiedy zacząłem jednocześnie opróżniać i gotować wodę na kuchence, moje dziecko miało wypadek na kuchennym stole.
– Mamo, sikałem – krzyknął.
Natychmiast wyciągnąłem telefon z tylnej kieszeni. Zdałem sobie sprawę, że przed uporaniem się z chaosem życiowym byłem uzależniony od szybkiego przerzucenia się – żeby dostać dawkę dopaminy. Ale mój telefon nie zapewniał takiej wygody, więc musiałem w pełni zadbać o bałagan.
Po obiedzie poszliśmy na krótki spacer. Wybraliśmy losową ścieżkę, o którą prosił mój syn. Jego rozumowanie: „Chodźmy tą drogą, bo jest fajniej”. Zdałem sobie sprawę, że ta ocena była lepsza niż wszystko, co mogłem znaleźć w wyszukiwarce internetowej.
Kiedy obudziliśmy się rano, mój syn leżał obok mnie w łóżku. Zamiast sięgnąć po swoje urządzenie na stole, odwróciłem się do niego. Nadal spał. Wsłuchiwałem się w jego regularny oddech. Wpatrywałam się głęboko w jego twarz – wzgórza policzków, doliny pod oczami – i przyglądałam się, jak światło z listew żaluzji okrywało jego skórę.
W tym spokoju wróciłem do doświadczenia pełnej obecności. Aby być całkowicie tu na Ziemi, inni musieli patrzeć na gwiazdy.