Jest taki cytat legendarnego producenta Steve’a Albiniego, którego w środę ogłoszono śmierć na zawał serca w wieku 61 lat, który utkwił mi w pamięci przez wiele dziesięcioleci, dopóki nie został sparafrazowany nie do poznania lub przynajmniej dostępny. Wyszukiwarki. Brzmi to mniej więcej tak: nie ma nic lepszego niż dźwięk zestawu perkusyjnego w pustym pokoju.
Jako producent Albini nagrał albumy dla Nirvany, PJ Harveya, The Pixies, the Breeders, Setki więcej, zasłynął jako symbol punkrockowej czystości, ktoś, kto z takim samym bezkompromisowym podejściem podchodził do procesu tworzenia albumów i biznesu ich sprzedaży. Kiedy Nirvana była przytłoczona ogromnym sukcesem swojego debiutu, To nie ma znaczeniaZwrócili się do Albiniego, aby kontynuował: W łonie matki, mając nadzieję, że jego szorstki styl pomoże zmniejszyć liczbę fanów do łatwiejszego do opanowania poziomu. Zamiast skorzystać z szansy pracy z najważniejszym zespołem na świecie, Albini odpowiedział Długa wiadomość Ustalenie okoliczności, w jakich miałby i nie nagrałby z nimi album. Jeśli chcieli „nagrać płytę w dwa dni”, to było to. Z drugiej strony, gdyby istniało ryzyko, że wytwórnia płytowa będzie ingerować w ten proces, „jesteś w niezręcznej sytuacji, a ja nie chcę się w to angażować”.
W tym samym roku Albini, którego kojarzenie z boomem na alternatywny rock uczyniło go powszechnie znanym, a przynajmniej imieniem, które kojarzyło się ze wspólną sypialnią, napisał: „Problem jest z muzyką„, zjadliwy atak na prywatyzację muzyki, która nawet trzydzieści lat później wciąż ma dość ciepła, by zmiękczyć brwi. Zaczyna się tak:
Kiedy rozmawiam z zespołem, który ma podpisać kontrakt z wytwórnią major, zawsze myślę o nim w określonym kontekście. Wyobrażam sobie rów o szerokości około czterech stóp, głębokości pięciu stóp i długości około sześćdziesięciu metrów, wypełniony rozkładającą się ziemią. Wyobrażam sobie tych ludzi, kilku dobrych przyjaciół, niektórych ledwo zna, na jednym końcu tego rowu. Wyobrażam sobie także pozbawionego twarzy sługę przemysłu na drugim końcu, trzymającego wieczne pióro i umowę czekającą na podpisanie.
Kończy się tak, pogrubioną czcionką w oryginale:Niektórzy z Twoich znajomych prawdopodobnie już uprawiali seks.„
Tym, co zrobiło na mnie wówczas wrażenie, była szczera wrogość Albiniego i jego odmowa szukania wymówek dla branży, którą uważał za nieodwracalnie skorumpowaną. Nie przypisywał sobie nawet tradycyjnego uznania za produkcję albumów, które stworzył, nalegając zamiast tego na „nagranie przez”, woląc fizyczny opis swojej twórczości od niejasnego pomysłu, że w jakiś sposób coś „wyprodukował”. Wierzył, że muzyka należy do muzyków, podobnie jak zarobione na niej pieniądze, dlatego nie chciał brać „punktów” – procentu zysków – za tworzone przez siebie utwory. W swoim liście do Nirvany napisał, że za wykonaną pracę chce „zarabiać jak hydraulik” i nic więcej. Wszystko inne, napisał, jest „moralnie nie do obrony”.
Ale odmowa Albiniego była również twierdząca. Wyjrzał poza ówczesne trendy dźwiękowe i szaleństwo branży nagraniowej, które namawiało muzyków-supergwiazdy do kontraktów, które zwiększały ich krótkoterminową widoczność kosztem ich długoterminowego istnienia. Kiedy to teraz czytam, uderza mnie, do jakiego stopnia „Kłopoty z muzyką” to nie tylko hymn – choć w każdym gorzkim stwierdzeniu jest – ale ostrzeżenie. Albini nie tylko wścieka się na maszynę. Wymienia nazwiska: muzyków, którzy stali się wielkimi harcerzami, których obsadza w roli wychwalanych alfonsów oraz ikony undergroundu, takie jak Jerry Harrison z Talking Heads i Lee Ranaldo z Sonic Youth, którzy zdobywają tytuły producentów próżnych albumów innych ludzi. Wymienia liczby i dzieli je wiersz po wierszu, pokazując, w jaki sposób pozornie hojny kontrakt nagraniowy może sprawić, że wszyscy z wyjątkiem samych artystów staną się bogaci. Kiedy skończył ze swoim przykładem, zespół, który podpisał kontrakt za ćwierć miliona dolarów, zarabia nieco ponad 4000 dolarów na sztukę. „Każdy członek zespołu zarabiał około jednej trzeciej tego, co zarabiał, pracując w godzinach 19:00–11, ale przez miesiąc musieli jeździć autobusem wycieczkowym” – podsumowuje.
Albini czasami był skłonny do konfrontacji – pod koniec lat 80. prowadził krótkotrwały noise’owy zespół Rapman – ale w ostatnich dekadach życia złagodniał, wybierając cele bardziej świadomie. Nieumyślnie stał się wzorem dla starzejącego się pokolenia Wywołał także nieoczekiwaną i mało prawdopodobną radość na Twitterze, gdzie skrytykował niedawne objęcie przez ekspertów Steely Dan, którego muzykę, jego zdaniem, „Zostały wykonane wyłącznie w celu umożliwienia lekkiego rozciągnięcia obrączkiAle wykorzystał swoją powieść także do refleksji nad swoimi wcześniejszymi bohaterami, zwłaszcza tymi wręcz prowokacyjnymi.Cholerny „Edgelord”.„Z jego poprzedniego zespołu. „I Was Do tego niegrzeczna osoba„Pomaga zadać sobie pytanie i spróbować zrozumieć, dlaczego postępujesz w ten sposób” – powiedział w późniejszym wywiadzie, w którym nazwał starą nazwę zespołu „niewybaczalną”.
Chociaż muzyka, którą sam stworzył, była tak surowa jak jego reputacja –Dla wszystkich pociągów, pierwszy od 10 lat album jego trio Shellac, ukaże się w przyszłym tygodniu – prostota Albiniego to nigdy nie była cała historia. Posłuchajcie na przykład Joanny Newsom Tak, którego bujne aranżacje wydają się żywsze ze względu na sposób, w jaki jego nagranie daje każdemu instrumentowi chwilę oddechu. Ale zawsze wracam do tych bębnów. O PJ Harveyu Pozbyć się mnie, możesz usłyszeć sposób, w jaki dźwięk sideł podróżuje w przestrzeni, nie tylko utrzymując rytm, ale także opisując wszechświat, do którego zamieszkania jesteś zaproszony. Większość współczesnych nagrań jest tak skompresowana i ulepszona, że można je było nagrać na orbicie wokół odległej planety, ale dzięki nagraniom Albiniego jesteś w pokoju i cieszysz się muzyką od chwili jej powstania. W tym momencie nie ma nic lepsza.